Menu rozwijane dostarczyły profilki

poniedziałek, 13 lipca 2015

Od Seana

Szybciej,szybciej... Nie dogonię jej w takim tępię!Szlak,drzewo! Na szczęście na tyle spróchniałe,że się złamało,a nie odepchnęło na bok. Trzeba przyśpieszyć,a nie wpadać na każde drzewo! Zmusiłem łapy do szybszego biegu. Mechaniczna uderzała o ziemię z łoskotem,który był słyszalny nawet w oddali. Kolejne przyśpieszenie,niespodziewane runięcie w dół. Zacząłem spadać w dół skarpy,ale zatrzymałem się na jednym z drzew. Bez zastanowienia  otrzepałem się z ziemi,liści i ziemi. Naprężyłem mięśnie i skoczyłem ile sił do góry.Wylądowałem po jakichś 3metrach,po czym wykonałem kolejny,lecz mniejszy skok i począłem biec. Biegłem pod górkę,aż dotarłem na płaszczyznę. Biegłem ile sił,widząc znaczną odległość między mną a sarną,ogromną sarną. Dudnienie moich łap stawało się coraz bardziej przyśpieszone i bardziej krwiożercze. Chciałem rozszarpać już powód mojego zmęczenia,ale byłem już blisko bardzo blisko. Chciałem przedłużyć nagrodę,i choć mogłem-nie skoczyłem na sarnę.To był wielki błąd. Po raz kolejny nie zauważyłem drzewa i wpadłem na nie. Tym razem konar był rozdwojony i mój pysk utkwił pomiędzy jednym a drugim. Sarna zatrzymała się i przybliżyła,jakby chciała ze mnie drwić i jednocześnie sprawdzić,czy czasem się nie wydostanę. Zacząłem kłapać szczękami,kręcić głową i ujadać tak,że moja ślina kapała na wszystkie strony. Za bardzo pragnąłem zatopić w jej karku moich kłów.Za bardzo pragnąłem jej mięsa,jej śmierci. Smaku jej krwi.Zacząłem się szamotać,nie mogąc wydostać się z uścisku. Nagle wyskoczyłem do przodu prawie dosięgając sarny,która momentalnie się wystraszyła i nieco oddaliła. Mimo to dalej byłem po kark w konarach. Spróbowałem się wydostać z drugiej strony-tylne łapy położyłem skurczone na pniu,tak jak przednie i spróbowałem je rozprostować. Po kilku sekundach nie wytrzymałem. Zacząłem walić łapami o pień drzewa i gryźć go,by się wydostać. Nagle usłyszałem głośny trzask złamanej gałęzi,a raczej pnia.Uwolniony powoli stanąłem na miejscu,gdzie został złamany pień i zacząłem otwierać i zamykać pysk. Warczeć i pokazywać swój głód. Wszędzie był proch. Mienił się w świetle słońca,które przenikało przez liczne gałęzie. Ku mojemu zdumieniu sarna nigdzie nie uciekła-dalej tu stała.Oblizałem się i powoli zacząłem zmierzać w jej kierunku.Gdy zorientowała się,co się dzieje,było już za późno. Siedziałem na niej patrząc,jak dusi się własną krwią i krzyczy głośno z bólu i strachu. Mimo,że jej nie ugryzłem ani nic,skoczyłem na nią,a jej żebra się połamały,a płuca przepełniły krwią. Nagle przede mną pojawił się jakiś nieznajomy wilk. Przeskoczyłem nad zdobyczą,by jej bronić. Nie miała szans ani sił na ucieczkę,więc nie miałem się czego obawiać. Obnażyłem kły i zacząłem syczeć złowieszczo. ''To jest mój teren i moje mięso!Nie zbliżaj się,bo pożałujesz!''-tłumaczyły moje syknięcia i warknięcia ostrzegawcze.
(Ktoś?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz